Bajka o tym, że jak się musi iść przed siebie, gdzie poniosą oczy, to można spotkać też dobrych ludzi.
(usypianka na motywie baśni „Muzykanci z Bremy”)
Drogą wędrował kogut. Złocistozielony koguci ogon połyskiwał nad szarą drogą, a czerwone korale i grzebień na kogucim łebku poruszały się, kiedy kogut kroczył. Droga była kamienista i pełna kurzu. Było lato. Słońce świeciło wysoko, wysoko na niebie, i było tak białe i jasne, że nie można było patrzeć w jego stronę.
Kogut zmęczył się wędrówką. Usiadł na skraju drogi, aby napić się wody. Wodę miał w butelce zawieszonej na szyi. Oprócz wody miał też jajko na twardo. Jajko zabrał ze stołu gospodarza, od którego odszedł. Gospodarz nie był miłym człowiekiem, ciągle koguta przedrzeźniał, sypał mu nieświeże ziarno i złorzeczył, że pieje o świcie. Kogut miał tego dość i odszedł rankiem. Wyszedł na drogę, popatrzył w lewo, popatrzył w prawo, droga wyglądała tak samo w obydwu kierunkach. Pomyślał, pójdę przed siebie, gdzie poniosą oczy. I poszedł w lewo.
Tak było rano, a w południe siedział przy drodze i pił wodę z butelki. Trochę mu było nudno, bo nie miał do kogo kukurykać. Siedział, rozglądał się wokół, aż tu zza zakrętu wyszedł prawie biały kotek, w rude łatki i czarne tu i tam. Kotek szedł bardzo powoli. Łapki mu się plątały. Wygląda na zmęczonego - pomyślał kogut. Uniósł skrzydło i pomachał do kotka.
Kotek przystanął, popatrzył na koguta, chwilę mu się przyglądał, jakby się wahał. Podszedł jednak do koguta i przywitał się.
"Dokąd wędrujesz, mały kotku?" - zapytał kogut.
A kotek na to: "Sam nie wiem, idę przed siebie, gdzie poniosą oczy, uciekłem od pewnych niemiłych dzieci, które mi dokuczały, krzyczały do ucha i tarmosiły za ogonek. Chce mi się pić. Masz mleko?" – zapytał.
Kogut na to, że nie ma mleka, ale ma wodę, i chętnie się podzieli. Oprócz tego ma jajko, i jeśli kotek chce, może mu dać trochę.
Siedzieli więc sobie razem, kogut kukurykał, kotek miau, miau, miałkał, opowiadali sobie, co widzieli, co słyszeli. Popijali wodę, podzielili jajko na cztery części. Zjedli po jednej, dwie zostały.
Ruszyli w drogę. Szli, szli. Słońce wysoko, wysoko świeciło i ciągle grzało. Trawa i zioła nagrzane słońcem pachniały. Nad drogą przelatywały czasem motyle. Spod łapek kotka i koguta podnosił się kurz i opadał za nimi. Panowała cisza.
Kiedy droga zaczęła skręcać i piąć się pod górę, usłyszeli, że coś biegnie za nimi. Zobaczyli psa. Trochę się wystraszyli. Ale pies tak przyjaźnie machał ogonem, że bez obawy poczekali na niego.
"Dokąd tak biegniesz, psie?" – zapytali razem kotek i kogut.
"Ach, biegnę tak od rana – powiedział pies – byle dalej od zagrody, gdzie spotkała mnie niesprawiedliwość. Gospodarz chciał mnie uderzyć, ale uciekłem i tak biegnę przed siebie, gdzie poniosą oczy. Czy jest tu jakieś źródełko?" – zapytał i rozejrzał się dookoła. "Chce mi się pić". -
"Jeśli nie znajdziemy źródełka, to nie martw się - powiedział kogut - mamy tu jeszcze trochę wody w butelce, damy ci pić. Chcesz jajko na twardo?"
Usiedli przy drodze, bo wszyscy byli zmęczeni. Południe minęło już dawno. Słońce było teraz po zachodniej stronie nieba i było pomarańczowe, można było patrzeć w jego stronę. Odezwały się ptasie mamy i tatusiowie, którzy przed nastaniem nocy wołali swoje dzieci do gniazd.
Kiedy tak siedzieli i opowiadali sobie, co widzieli, co słyszeli, ni stąd, ni z owąd pojawił się koń. Widać, bardzo byli zajęci rozmową, bo nie zauważyli wielkiego, zgarbionego siwka. Dopiero, kiedy koń grzebnął kopytem i wzniecił obłok kurzu, dopiero wtedy wszyscy poderwali się na łapy, a kogut nawet zamachał skrzydłami zaskoczony.
"Co ty-tu, ku-ku-ty-tu, ty-tu-ku-ku robisz?" – zawołał, a czerwony grzebień i takie same korale zakołysały się na koguciej głowie.
Koń schylił łeb do ziemi, bo tam właśnie stały trzy zwierzaki, które nie sięgały mu nawet do łokcia.
"To ja pytam, co wy tu robicie, maluchy. Idzie noc, przed wami las i ciemność zaraz zapadnie. W lesie niedźwiedzie i wilki się budzą, a wy gadacie sobie przy drodze. Macie jakiś plan?"
Pies, który najmniej przestraszył się wielkiego konia, stanął na tylnych łapach i powiedział:
"Nie mamy planu, idziemy przed siebie, gdzie poniosą oczy, a ty?"
Koń uprzejmie, choć z pewną wyższością odpowiedział, że właśnie robi to samo, czyli idzie przed siebie i nie zamierza zawracać, bo tam skąd odszedł nie był szanowany.
"A więc chodźmy razem, skoro idziemy w tę samą stronę – zawołał kogut. Chcesz jajko na twardo? – zapytał jeszcze.
Ale koń właśnie skubał soczystą trawę i ani pić, ani jeść mu się nie chciało. Za to pies jednym kłapnięciem zjadł jajko, a potem długo jeszcze oblizywał sobie pysk.
Noc zapadła szybciej niż by chcieli. Ciemność zapanowała zanim doszli do lasu. A w lesie było jeszcze ciemniej. I straszniej. Budziły się nocne zwierzęta. Zaczynały polowanie sowy, jeże szurały w zaroślach, coś pohukiwało, nawoływało z daleka, szczekało.
Nic nie było widać, ale słychać - że jeeej!
Czwórka wędrowców trzymała się blisko siebie, a przede wszystkim małe zwierzaki garnęły się do konia. Ze swojej wysokości siwek widział najdalej z nich. Nagle powiedział: "Widzę jakieś światełka. Mam nadzieję, że to nie oczy wilka."
Kiedy tak szli ciemną drogą, światełka przybliżały się, przybliżały, przybliżały coraz bardziej, były coraz większe, aż w końcu okazało się, że to świecą dwa okna.
"Dom!" – zawołały zwierzęta.
Zbliżyli się do płotu. Przez okno widzieli dwoje ludzi, kobietę i mężczyznę, którzy siedzieli przy stole i jedli. Pewnie to była kolacja. Uśmiechali się do siebie i rozmawiali wesoło, częstowali się owocami i ciasteczkami. To muszą być dobrzy ludzie – powiedział koń, który z niejednego pieca jadł chleb. Zwierzęta bez obaw podeszły do drzwi i zapukały. Zaproszone – weszły. Koń przedstawił najpierw siebie, potem pozostałe zwierzęta. Zapytał, czy mogliby tutaj przenocować. Gospodarze domu nie tylko pozwolili im spać w stodole, ale dla każdego znaleźli coś smacznego: kogut dostał ziarno, kot miseczkę mleka, pies kawałek białego sera, a koń – koń nie był głodny, gdyż po drodze posilał się trawą.
Zasnęli wszyscy. Tylko koń nie mógł spać. Rozmyślał. Zegar wybił drugą. Dwa uderzenia i cisza. Ale koń usłyszał coś więcej, jakieś sapanie, pomruki, ciężkie łapy. Wszystko to za ścianą stodoły, w której spali. Zastrzygł uszami, aby lepiej skupić się na tych niepokojących odgłosach. Ciężki ktoś oparł się o drzwi chaty. Próbował je otworzyć. Koń nie czekał aż to się stanie. Był stary i doświadczony, z niejednego pieca chleb jadł. Obudził towarzyszy. Zarządził:
"Słuchajcie, do chaty zakrada się niedźwiedź. To zła bestia. Na pewno chce coś zabrać, a może nawet zrobić coś gorszego. Musimy go przepędzić! Wskakuj piesku na mój grzbiet, na piesku siadaj ty, kotku, a kogut niech stanie na grzbiecie kotka."
Wysoka piramida zwierząt wyłoniła się z ciemności akurat wtedy, gdy niedźwiedziowi udało się wejść do sieni. Z tyłu sieni paliło się małe nocne światełko. To, co zobaczył niedźwiedź, przeszło jego oczekiwania. Zobaczył potwora! Potwór sięgał sufitu, wchodził na ściany, na dodatek wrzeszczał wszystkimi odgłosami świata! Ku-ku-ryku przeplatało się z ichaaa-chaa-iaa, do tego cienkie, świdrujące uszy miauuuułłłłłłuuu, oraz bardzo groźne warczenie i wycie. Niedźwiedź nie czekał na rozwiązanie zagadki. Odwrócił się jak tylko szybko mógł, zawadził przy tym zadem o stojące grabie, które spadły mu na grzbiet, kłując znienacka. Zawył bardziej ze strachu niż z bólu i uciekł gdzie pieprz rośnie! Nawet nie oglądał się za siebie.
Rano gospodarze pytali o nocne hałasy. Zwierzęta opowiedziały, że nawet nie spodziewały się, że niedźwiedź tak szybko ucieknie. A gospodarz pokiwał głową i powiedział:
"Tak, tak, to wasz cień na ścianie i suficie wystraszył niedźwiedzia. Lampka była mała, ale cień ogromny! Dziękujemy wam. A może chcielibyście zostać z nami? Mamy duże gospodarstwo, pracy i jedzenia dość będzie dla każdego z was."
I zostali. Koń jeździł na targ w każdą środę, ciągnął wóz pełen ziarna, jarzyn i owoców. Pies biegał po podwórku i pilnował wszystkiego, kot mruczał miło, kiedy gospodyni brała go na kolana, ale przede wszystkim łowił myszy, które zakradały się do spichlerza, a kogut? Kogut piał ku-ku-ry-ku, budząc wszystkich o wschodzie słońca, a jego piękny, barwny garnitur z piór był ozdobą podwórka.