W kącie salonu w domu mym
stał zegar bardzo stary.
Miał krzywe drzwiczki, ciężki brzuch,
wskazówki
nie do pary.
Odmierzał czas, każdy to wie,
bo po to zegar jest.
Znał nagły świt, znał długą noc,
czekanie pełne
łez.
Znał także mój najlżejszy ruch,
najszybsze mgnienie oka.
Spoglądał w twarz każdemu z nas,
jak w studnię,
co głęboka.
I tak zapatrzył się w nasz los,
że czas przestał odmierzać.
Choć tykał, to inaczej szedł,
chciał zwalniać,
to przyspieszać.
I wskazówkami dawał znać,
że teraz jest szczęśliwy,
lub że jak mnie, smutno mu jest,
bo świat dziś
nieżyczliwy.
Gdy radość wypełniała mu
rytmiczne wnętrze brzucha,
wskazówki w górę zawsze miał,
jakby piosenek
słuchał.
A kiedy melancholia
w tryby sypała piaskiem,
wskazówki opadały mu,
mylił zmierzchanie
z brzaskiem.
W nerwowy stan popadał też,
wskazówki mu szalały.
I sam nie wiedział biec, czy stać.
Był wielki, to znów
mały.
I choć możemy pytać się,
czy zegar to, czy człowiek,
ktoś biegu czasu musi strzec,
nie zamykając
powiek.
Oczyścił wnętrze dobry człek,
wskazówkom zdjął duchowość,
zdmuchnął z trybików smutku pył
i zabrał …
osobowość.