Śmiech
Elce
„Słuchaj, ktoś śmieje się jak Elka?!” – wykrzyknęłam do mego towarzysza, kiedy mijaliśmy przydrożny dom odwrócony plecami do ścieżki, z parkanem zarośniętym wieloletnim żywopłotem, który uniemożliwiał wgląd, przepuszczał tylko odgłosy i ten śmiech. Dróżka na Leskowiec pięła się po żółtych liściach wczesnej jesieni, a za mną ciągnęła się zwariowana eksplozja radości, nie pozostawiająca wątpliwości, że śmiech pochodzi z trzewi, z całego serca, z całej duszy, że ma szerokość i wysokość, że porywa i obezwładnia.
Celem dnia była góra, a nie zatrzymywanie się z powodu czyjegoś śmiechu, szliśmy więc dalej. Poruszaliśmy się leniwie, nawet nonszalancko, dając tym wyraz, że to żadna góra, tylko niedzielny spacer.
„Swoją drogą, intrygujący ten śmiech, nie uważasz?”, zagadałam do towarzysza spaceru, kiedy już siedzieliśmy na szczycie, a on patrząc na mnie jednym okiem, ledwie odsuwając lornetkę, wielkodusznie pozwolił mi zauważyć, że niespecjalnie podziela moje emocje. Dobra, wiem, przywiązuję się do sytuacji bez znaczeń. Wyjęłam telefon - to lepsze niż papieros w chwili, gdy czuję niepewność - potem kanapki, herbatę, na koniec atrybut prawdziwego turysty – czekoladę, która nieodmiennie zapowiada koniec biesiady i odwrót .
Schodzenie w dół zawsze jest głupsze od podchodzenia. Niemiłe sensacje w kolanach osładzałam sobie wyobrażeniem, że mijam ten dom, zerkam ponad żywopłotem do ukrytego ogrodu i identyfikuję osobę, która śmieje się jak Elka.
Dom z żywopłotem był już dobrze widoczny. I, ku mej radości, było na ścieżce takie miejsce, pomiędzy jednym krokiem a drugim, skąd, poprzez szczelinę w zielonej palisadzie, mogłam dostrzec wycinek ogrodu, fragment parasola nad stołem, kilka głów z tyłu i jedną odwróconą w moją stronę, która znów się śmiała. I to była Elka.
Wiedziałam, wiedziałam od początku, nie było innej możliwości, tylko Elka tak się śmieje.