Uśmiech Iwana
Choć w czasie kampanii przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej buńczucznie, lecz z głębi serca, pokrzykiwałam zagranicznym, czytaj: zachodnim, gościom, że Polska zawsze była w Europie i ja czuję się ucywilizowaną Europejką, w głębi ducha miałam przekonanie, że niezupełnie tak jest.
Po latach ciągle czuję tę cienką granicę, która przechodzi przez mój środek.
Zatkał się odpływ zlewu w kuchni. Nie żeby całkowicie, nie. Coś tam odpływało, coś nie odpływało, jak się poczekało, to w końcu spłynęło. Czyli tragedii nie było. Więc zanim wezwałam hydraulika, trochę swojego bezcennego czasu poświęciłam na patrzenie czy i jak odpływa.
Przyszedł. Chłop jak dąb, o łysej czaszce i skupionej minie. Żartować to ja z nim nie będę.
Kucnął, zapytał, wyszedł, przyniósł, potłukł się. Przetkał.
Na końcu kucnęłam i ja, żeby popatrzeć na niewidoczne, czyli na hydrodynamikę w rurze.
– A to co? – wskazałam na mój pojemnik na odpady bio - wysokość 17 cm, złożony ze szklaną miseczką - wysokość 4 cm, którą rano umyłam i zostawiłam na suszarce, razem wetknięte pod kolanko.
– Wie pani, ta rura …
Kiedy złożył dłuższą niż na wejściu wypowiedź, zrozumiałam, że jest dobrze mówiącym po polsku ziomkiem zza wschodniej granicy.
– Ta rura, proszę pani, biegnie prawie poziomo i dlatego się zatyka. Ale biegnie tak, bo kolanko jest za długie i ciągnie instalację na dół.
– A są kolanka krótsze? – pytam, wszak nie jestem obyta w tematach hydraulicznych.
– Są.
– No to nie można tego zmienić?
– Można.
– No to … - i patrzę mu wyczekująco w twarz.
On kuca, ja kucam, my kucamy.
– Ale po co? – pyta i nawet się uśmiecha, ale jakby ze zdziwienia, że ja nie rozumiem.
– No żeby to kolanko nie ciągnęło.
– To wiidzi paani, podłożyyłem, pani sobie to zamieeni na coś innego – mówi, śpiewnie ciągnąc samogłoski. – Ja to na stole znalazłem, ale pani znajdzie jakiś słoik i podłoży, żeby nie opadało.
– A krótsze kolanko nie lepiej? – nie daję za wygraną.
I widzę twarz Iwana, który leży na zapiecku z malowanych kafli i pod szerokim nosem uśmiecha się szeroko, bo śni mu się złoty pałac. Czytało się te bajki, czytało.
– Ale …
Nacisk na „A” wyraża jeszcze większe zdumienie, przeniesione potem na inne samogłoski.
– … pooo cooo? Tak jest dooobrze – samogłoski szybują i opadają.
I uśmiecha się tak szczerze, w tak głębokim przekonaniu o wyższości jego filozofii nad moją, uśmiecha się z nutą politowania nad moimi aspiracjami do perfekcjonizmu, że odpadam z dyskusji.
– Zmierzymy, widzi pani, pani znajdzie słoik, zmierzyłem, 21 centymetrów, ale 19, 20 też będzie dobrze. A za przetkanie dwieście pięćdziesiąt proszę.
Znalazłam nieużywane wiaderko, złożyłam ze zbędnym dotąd wieczkiem od pudełka, razem 20 centymetrów. Kucnęłam, wsadziłam, popatrzyłam na dzieło. Dzieło działa.
Można jeszcze wezwać drugiego hydraulika, myślę, bo walczy we mnie wschód z zachodem, ale to kolejne 250 złotych plus nowe kolanko, może i rura. Czuję, że uśmiech Iwana góruje. Ale w środku mnie wierci: jakby się tu odwrócić, żeby serce mieć po lepszej stronie tej cienkiej granicy, żyjąc po tej. Mamże chodzić jakimś bokiem?
Wstałam z kucek i zachwiałam się, bo znosiło mnie dziwnie.