POCZWARKA
Mama Macierzanki postanowiła zakisić ogórki. Macierzanka uwielbia kwaśne, chrupiące i pachnące czosnkiem żółtozielone ogóreczki. Wybrały się razem na targ. Mama zawsze kupuje ogórki u tej samej gospodyni, u pani Zuzi, bo jej ogórki smakują najlepiej na świecie! Oprócz ogórków kupiły też koper, czosnek i kawałek chrzanu.
Kiedy przyniosły to wszystko do domu, Macierzanka z zapałem pomagała rozpakować zakupy, równocześnie przyglądając się z zaciekawieniem każdemu ogórkowi, każdej gałązce kopru, a nawet sękatemu chrzanowi. Ogóreczki są nieduże, a ich zielony kolor jest ciemny i soczysty. Skórka jest chropawa i błyszcząca.
– Świeżutkie, widać, że dziś zebrane z grządki – z zadowoleniem mówi Mama. - A koper jak pachnie!
Zielone parasolki kopru pełne są aromatycznych nasionek. Niektóre już wysypują się na stół. Macierzance bardzo podobają się koprowe baldachy, a jeden największy ułamała i przechadza się z nim, jak z prawdziwym parasolem nad głową, podskakując i podśpiewując. Nagle przystaje, a oczy kieruje w jeden punkt, gdzieś na koprowej parasolce.
– Mamo, tu coś jest ! Taka zielona dżdżownica!
– Zielona dżdżownica? Ciekawe, nigdy takiej nie widziałam, pokaż!
Obie pochylają się nad koprową gałązką, do której przyczepiona jest pulchna, niezwykle zielona i dekoracyjna …
– Ależ to gąsieniczka, Macierzanko! A jaka śliczna! Będzie z niej motylek.
– Motylek?
– Tak. Z ciebie też kiedyś będzie motylek – zażartowała mama, ale Macierzanka nie rozumie, co mama ma na myśli.
– Będę miała skrzydełka?
– No niezupełnie, ale … jest pewne podobieństwo … ta mała, zielona, śliczna tłuścioszka i ty…
Macierzanka wysunęła wargi w dziubek i uniosła ramiona, co oznacza, że zaczyna się dąsać, bo czuje, że mama sobie z niej żartuje.
– Bo gąsieniczka, to jakby dziecko motyla – szybko wyjaśnia mama. – Właściwie na tym podobieństwo się kończy, bo to urocze stworzonko wkrótce zamieni się w już mniej urodziwą poczwarkę, ale za to potem … potem z tej poczwarki wyjdzie motyl i trudno będzie uwierzyć w to, że kiedyś był grubaśną gąsieniczką. I to będzie ciągle to samo zwierzątko! Ale przeobrażone.
– Przeobrażone to znaczy bardzo obrażone? Dlaczego obrażone?
Mama uśmiechnęła się szeroko, bo uprzytomniła sobie wieloznaczność tego słowa: jakby przeobrażenie oznaczało więcej niż zwykłe obrażenie się, podobnie jak słowo przepiękny oznacza coś więcej niż piękny.
– PRZEOBRAŻENIE to zmiana postaci z jednej na inną, niepodobną do poprzedniej. Bo wiesz, z jajeczek, które składa motyl …
– To motyle też składają jajka, jak kura?
– W pewnym sensie tak, ale wiele je różni. A więc z motylich jajeczek nie wylęgają się od razu małe motylki, ale … małe gąsieniczki, które nawet kolorem ciała nie przypominają swej dorosłej postaci, którą jest motyl. Taka gąsieniczka jest bardzo żarłoczna. Rośnięcie to jej główne zadanie, dlatego pałaszuje wszystkie zielone listeczki na swej drodze. O! Nasza gąsieniczka najwyraźniej gustuje w koprze! Kiedy jest już dostatecznie najedzona i grubiutka …
– To zjada ją wróbel! – zawołała Macierzanka, rewanżując się mamusi swoim żarcikiem.
– Zdarza się, to prawda, ale ja ci opowiem o szczęśliwej gąsienicy, której żaden ptak nie dopadł. – A więc kiedy jest już grubiutka, pewnego dnia przestaje pożerać liście, wędruje w zaciszne miejsce, przyczepia się do gałązki lub źdźbła jedwabną niteczką i zaczyna budować na swoim ciele twardy, ciasny futeralik, w którym się chowa, jakby była smutna.
– Albo bardzo obrażona – dorzuca Macierzanka.
– Jesteś blisko … bo ona wtedy zaczyna się przeobrażać.
– No mówię, że jest prze-obrażona.
– Dobrze, niech będzie, że jest obrażona, a nawet przeobrażona. Pod tym względem wszystkie dzieci są bardzo podobne. Po tym poznać, że zaczynają się zmieniać, czyli przeobrażać.
Mama chyba znów zażartowała, ale Macierzanka specjalnie się tym nie przejęła; chciała wiedzieć, co dalej.
– I co dalej?
– Malutki futeralik z zamkniętą w nim gąsieniczką to poczwarka. I tam w środku, w poczwarce-futeraliku, w ukryciu, bez świadków dzieją się niewiarygodne rzeczy! Gąsieniczka rozpada się, jakby była zbudowana z klocków, po czym te klocki składają się na nowo. Ale składają inaczej, już nie w gąsieniczkę. Żaden z klocków się nie gubi. Niekiedy trwa to całą zimę, a kiedy słońce przygrzeje, uchyla się wieczko futeraliku i … wyfruwa z niego motyl!
– To jak w cyrku! –zauważa Macierzanka. – Pan czarodziej wkłada do kapelusza chusteczki, a wyfruwa z niego gołąbek!
– Tylko że w poczwarce wszystko jest najprawdziwsze – powiedziała mama, by całej rozmowie dodać powagi.
– To co teraz? Co z nią zrobimy? – Macierzanka ruchem głowy wskazała na wolno posuwającą się wzdłuż koprowej łodygi gąsienicę.
– Mam pomysł – mama uniosła palec. Zawsze tak robi, kiedy chce skupić uwagę Macierzanki. – Przeniesiemy zwierzątko do słoika z koprem i będziemy je obserwować. W końcu z gąsienicy musi powstać poczwarka, nie ma wyjścia! A potem … – mama zawiesiła głos.
– A potem będziemy mieć motyla, motyla, motyla, hura, będę mieć motyla! – Macierzanka tańczyła po całej kuchni. – Mamusiu, nikt w przedszkolu nie ma swojego motyla! Aśka ma chomika, Jacek ma króliczka, a ja, ja będę mieć swojego motyla! Poczekaj, dam mu na imię … na imię …hm … Baltazar. Albo Skrzydlaczek. Albo nie, zobaczymy jaki on będzie, bo przecież to może być dziewczynka, motylka. – Macierzanka wciąż tańczyła podekscytowana. Po chwili zabrały się z mamą do urządzania gąsieniczce jej nowego miejsca.
– Ależ jestem głodna! O, tu jeszcze nie byłam. – mała, zielona gąsienica z nieposkromionym apetytem obgryzała listek kopru milimetr za milimetrem. Jak tylko ogołociła jedną łodyżkę, powolnym ruchem pełzła w pobliże, gdzie odkrywała nowe soczyste smakołyki.
– Coś się zmieniło, mam wrażenie, że mniej wieje – mówiła do siebie gąsienica nie przestając jeść. - Eee, nie ma nad czym się zastanawiać. Najważniejsze, że jest co skubać. – Z drugiej strony … coś jest inaczej – mamrotała gąsienica w trakcie jedzenia. – Ale co tam! Póki mam co jeść, jestem zadowolona! – Mniam, mniam. Ojej, coś twardego, zimnego, nie mogę iść dalej, nie rozumiem … o, tam z boku też jest zielono, koper jest najważniejszy! Gąsieniczka zrobiła zwrot i oddaliła się od ściany słoika, przeszkody, o której nie mogła mieć pojęcia.
– Mamusiu, popatrz, ona już zjadła pół łodyżki! Mamy więcej? Ona zaraz zje wszystko! – Macierzanka przykleiła nos do słoja, w którym zamieszkała gąsieniczka. Postawiła go na oknie w swoim pokoju i od tego dnia obserwowała żarłoczną lokatorkę wiele razy dziennie. Lecz poza ubywającym koprem i przybywającymi kupkami nic się nie zmieniało. Aż tu po kilku dniach, zaraz po przyjściu z przedszkola, Macierzanka jak zawsze pobiegła przywitać się z gąsieniczką. I co zobaczyła ?
– Mamusiu, mamusiu, chodź tu szybko! Gąsieniczka się obraziła!
– Bo nie umyłaś rąk po przyjściu do domu! – zaśmiała się mama
– Przestań, błagam, chodź tutaj, proszę! Ona naprawdę się nie rusza! I jest jakaś krótsza, grubsza i w ogóle nie taka zielona!
Mama przykucnęła przy parapecie. – Rzeczywiście, gąsieniczka zaczyna się zamieniać się w poczwarkę! O, popatrz, ona się przywiązała do gałązki, aby nie spaść! W słońcu lśniła cieniutka niteczka opasująca pękate ciało gąsieniczki.
– I co teraz? – niepewnie zapytała Macierzanka.
– No nic. Będziemy czekać, aż przejdzie całą metamorfozę.
– Co to jest ta morfoza? – Macierzanka na szczęście zawsze zadaje pytania, jak tylko czegoś nie rozumie.
– Me-ta-mor-fo-za, jedno słowo. Znaczy - przemiana. Czyli, jak tylko gąsieniczka cała zamknie się w poczwarce, w środku zaczną zachodzić tajemnicze procesy przemienienia gąsienicy w motyla.
– I jutro będę już miała motylka?! – z nadzieją wykrzyknęła Macierzanka.
– Na pewno nie jutro, ani pojutrze. Prawdę mówiąc, nie wiem kiedy wylęgnie się motyl. Nie wiem jaki to będzie motyl, a każdy gatunek motyli ma swoje właściwe tempo przemian. Mogłybyśmy sprawdzić w Internecie. Ale czyż niespodzianka nie jest największą przyjemnością? Będziemy czekać, aż przyjdzie poranek, kiedy w słoiku zobaczymy trzepoczącego się motyla. Wtedy dopiero zajrzymy do atlasu owadów, albo do Internetu i zobaczymy z kim mamy do czynienia!
Mała, zielona gąsieniczka poczuła nagłą senność. – Ojejej, czuję się ociężała i zmęczona, nawet nie chce mi się jeść – jęknęła. – Chyba sobie odpocznę, pośpię sobie troszeczkę, a jak się zbudzę, to dalej będę chrupać. Na wszelki wypadek przywiążę się do gałązki moja jedwabną niteczką, która na szczęście już jest gotowa, bo mogłabym we śnie spaść, a taka jestem ciężka … Moje nóżki wcale nie chcą się ruszać, a brzuszek mam taki pełny … najwyższa pora zrobić przerwę w jedzeniu. – Aaaa – ziewnęła szeroko. Jej ciałko znieruchomiało i jakby nieco się skurczyło. Zwierzątko ogarnął błogi spokój, zasypiała i nawet nie zdążyła poczuć, jak powierzchnia jej ciała zaczęła pokrywać się coraz twardszą skorupką, zamykając śpiącą gąsieniczkę w środku.
Dla Macierzanki był to trudny czas. Codziennie odchodziła rozczarowana od słoika, w którym tkwiła nieruchomo niezbyt urodziwa poczwarka. Wyglądała jak suchy, zwinięty listek. Srebrna niteczka już nie połyskiwała w słońcu. Chyba się zakurzyła. Mijały tygodnie, może trzy, może pięć. Bywały dni, że Macierzanka wcale nie zaglądała do słoika, pochłonięta innymi sprawami, a także nadchodzącą jesienią. Kasztany, barwne liście, latawce na wietrze to było to, co ją teraz zajmowało.
Pewnej nocy Macierzanka obudziła się. Nie lubiła tego, bo noc jest ciemna i nie wiadomo, co siedzi w kątach. Wtedy zawsze – na szczęście zdarza się to bardzo rzadko – nakrywa kołdrą głowę i śpiewa w myśli piosenki. A potem jest już ranek. Ale tym razem zamiast o strachach Macierzanka pomyślała o gąsieniczce śpiącej w poczwarce. Czy ona tam ciągle jest? Co się z nią dzieje i dlaczego tak długo to trwa? Odważnie wyszła z łóżka i podeszła do parapetu. W świetle ulicznej latarni mogła dostrzec, że w słoiku coś się rusza. Nie było jednak dostatecznie jasno, by zobaczyć dokładnie, co tam się dzieje. Podeszła więc szybko do szufladki, w której miała malutką latareczkę-breloczek – dostała ją dawno temu od taty. To, co zobaczyła w ostrym świetle latarki zaskoczyło ją niebywale! Z poczwarki wysuwało się coś, co nie wyglądało ani jak gąsieniczka, ani tym bardziej jak wyczekiwany motylek. To coś było chude, niezgrabne, jakby zmięte. Miało nóżki jak pogięte druciki, a coś podobnie pogiętego sterczało na grzbiecie. Po prostu brzydactwo i już. Nie ma na co patrzeć. Miał być motylek, a jest jakaś niezdarna pokraka. Nie chciała jednak budzić mamy ani taty. I rozczarowana poszła z powrotem do łóżeczka śpiewać sobie piosenki.
Pyk! Otworzyło się wieczko poczwarki, a zaraz potem dwa cienkie odnóża wysunęły się z wnętrza.
– Ależ tu ciasno – stęknął motyl. – Wszystko mam zmięte! Jak ja wyglądam! Pogniecione skrzydełka, pogięte odnóża, nie mówiąc o głowie i reszcie. Nie ma czasu, muszę coś ze sobą zrobić. Nie mogę się tak pokazać Królowej! Jak już cały wyjdę z tej puszki, to trzeba będzie się trochę pogimnastykować, wciągnąć trochę powietrza, rozciągnąć ciało i skrzydła. – No, paziu – powiedział do siebie motyl – wszystko będzie dobrze, tylko się postaraj. Królowa czeka!
Macierzankę obudziło słońce. Od razu spojrzała, choć z pewną obawą, w stronę słoika. I już stała przy parapecie!
– Mamusiu, tatusiu! Chodźcie tu prędko! – zawołała przyciskając mocno piąstki do policzków. Jednocześnie szukała wzrokiem tej chudej szkarady, którą w nocy widziała. Nie było jej w słoiku! Rodzice pojawili się natychmiast, bo myśleli, że dzieje się coś strasznego, tak głośno krzyczała Macierzanka.
– Motyl! - zawołali wszyscy jednocześnie.
– Jaki piękny! To jest paź królowej! – oznajmił tata.
W słoiku trzepotał skrzydłami duży motyl. Miał żółte skrzydła z czarnym i niebieskim wzorem i czerwonymi kropami na brzegu. Końce skrzydeł miał wydłużone w rodzaj ogonków.
Jednym tchem Macierzanka opowiedziała rodzicom, co widziała w nocy, a tata pochwalił Macierzankę, że była taka dzielna w ciemności!
– Trzeba go wypuścić na powietrze – tata rzeczowo odniósł się do tego trzepoczącego się piękna.
– Przenieśmy go na razie do czegoś większego. Chciałabym mu się dobrze przyjrzeć – mama mówiła nie tylko w swoim imieniu; czuła też, że dla Macierzanki szybkie, choć może i słuszne, wypuszczenie motyla, byłoby przykre. Przecież czekała na ten moment parę tygodni!
– Tak, tak! Wezmę go do przedszkola!
– Nie najlepszy to pomysł, córeczko. Zostawimy go w domu. Tylko weźmiemy tę dużą szklaną michę, odwrócimy do góry dnem, a pod spód wpuścimy motylka. Będzie miał więcej miejsca. Damy mu kropelkę wody z miodem. Jak wrócimy po południu do domu, zastanowimy się co dalej.
W drodze do przedszkola Macierzanka nic nie mówiła, co było raczej nietypowe dla niej. Tuż przed wejściem do ogródka Macierzanka zatrzymała się i patrząc w oczy mamusi powiedziała: – Ja naprawdę widziałam w nocy co innego, to było brzydkie i nie było podobne do niczego! Mamusiu, skąd ten motyl? Włożyłaś go tam?
Przez najbliższe dni cała rodzina obserwowała motyla. Czasami podchodził do kropelki wody, rozwijał długą ssawkę i pił słodką wodę. Niestety nie mógł latać, bo przestrzeń pod miską była za mała. Macierzanka poznała każdy szczegół jego skrzydeł, głowy, tułowia i odwłoka. Przyglądała się jego sześciu nóżkom zakończonym pazurkami. Próbowała odszukać w tym smukłym i lekkim owadzie ślady grubiutkiej gąsienicy. Ale ich tam nie było.
Jeszcze kilka razy rozmawiała z mamusią o tym niezwykłym wydarzeniu, zanim zrozumiała, że i gąsienica, i niezdarny nocny gość, i motyl to jedno i to samo zwierzątko w kolejnych swoich wcieleniach.
W niedzielę cała rodzina pojechała na wieś do pani Zuzi, u której zostały kupione ogórki. Razem z nimi pojechał paź królowej, motyl, którego narodziny widziała Macierzanka. Nad grządką z koprem Macierzanka wypuściła motyla. Niech szuka swoich braci. Tak myśleli mama, tata i mała dziewczynka. Ale gdyby uszko Macierzanki mogło słyszeć to, co słyszą owady i wiatr, usłyszałaby wołanie: „Królowo, gdzie jesteś!? Lecę do ciebie!”
Info-Ramka „wiedzieć więcej”
Motyle są owadami. Owady wraz z pajęczakami i skorupiakami należą do stawonogów. Ciało motyli, jak u każdego owada, składa się z głowy, tułowia i odwłoku. Na głowie motyle mają jedną parę czułek i ssący rurkowaty narząd gębowy, który chowają pod spodem głowy oraz oczy, tzw. oczy złożone, typowe dla wszystkich owadów. Na tułowiu znajdują się trzy pary odnóży o charakterystycznej dla stawonogów budowie. Jednak tym, co wyróżnia motyle i co nadaje im niemal królewską godność, są skrzydła. Każdy gatunek motyla ma swój niepowtarzalny rysunek i kolor, a ponieważ znana jest ogromna ilość gatunków, bo ponad 160 tysięcy, taka jest różnorodność motylich skrzydeł. To naprawdę niezwykła ozdoba świata! Skrzydła motyli są chitynową (chityna to rodzaj białka budującego pokrycie ciała stawonogów) błoną rozpiętą na rusztowaniu z łatwych do zauważenia żyłek. Na jej powierzchni znajdują się dachówkowato ułożone łuski. „Pyłek”, który zostaje na palcach, kiedy złapiemy motyla, to są właśnie te łuski. Dotykając powierzchni skrzydeł motyla czy ćmy, nieodwracalnie niszczymy delikatną warstwę łusek! Łuski zawierają różnorodne barwniki (pigmenty) wytwarzane przez organizm motyla. Są też takie barwniki, które pochodzą z roślin zjadanych jeszcze w stadium gąsienicy, stąd przywiązanie gąsienic do określonych gatunków roślin, na których żerują. Pojedyncza łuska zawiera tylko jeden barwnik. Regularny wzór motylich skrzydeł jest więc mozaiką z łusek. To dzieło sztuki Natury. Łuski różnią się między sobą także budową, a wtedy światło, które rozprasza się na rozmaitych strukturach łusek maluje skrzydła motylom. Zatem, i pigmenty, i światło decydują o urodzie skrzydeł. Niektóre motyle nie mają łusek na skrzydłach. Jak myślisz, co wtedy się dzieje? Tak, wtedy motyle nie są kolorowe, są przezroczyste. Piękne kolory cieszą nasze oczy, ale łuski dla motyla mają znaczenie biologiczne. Jedną z ich funkcji jest regulowanie temperatury ciała owada, bo łuski są jakby maleńkimi „panelami słonecznymi”. Kiedy widzisz motyla siedzącego z rozpostartymi skrzydłami, nie płosz go. On się grzeje, bo bez tego ciepła nie może lecieć dalej. Nie bierz go do rąk, bo niszcząc jego łuski, pozbawiasz go możliwości pobrania słonecznego ciepła. Nie chwytaj motyla za skrzydła też dlatego, że w żyłkach, o których już wcześniej wspomniano, znajdują się cieniutkie rureczki, które doprowadzają tlen do ciała motyla. Jeśli zostaną złamane, a o to nietrudno, gdyż skrzydła motyla są niezwykle kruche, motyl najpewniej umrze. Pozwól motylowi usiąść na twojej ręce, ale nigdy go nie dotykaj!
Oprócz misternej budowy skrzydeł, motyle – ale nie tylko one, inne owady także – zaciekawiają tajemniczą metamorfozą, jaka zachodzi podczas rozwoju motyla od jaja do postaci dorosłej. Motyl zaczyna swoje życie jako gąsienica (stadium larwy), która wykluwa się z jaja. Potem następuje stadium poczwarki, z której po pewnym czasie, różnym u różnych gatunków, wychodzi dorosły owad : motyl. Dorosła postać czasem nazywana jest >imago<.
Jeśli larwa jest po to by jeść, to motyl jest po to, by się rozmnożyć. Motyl składa jaja i na tym kończy się jego życiowa misja.
Metamorfoza, podczas której gąsienica przemienia się w motyla jest złożonym procesem przebiegającym w poczwarce. Całe ciało gąsienicy rozpada się z wyjątkiem jej układu nerwowego oraz układu wydzielającego hormony, które sterują metamorfozą. Pozostaje także część układu oddechowego, bo tlen potrzebny jest do przemian. Reszta ciała motyla powstaje zupełnie od nowa dzięki grupie komórek, które obecne były już w larwie, ale nie były aktywne. Zapisana w nich informacja genetyczna dochodzi do głosu i wykorzystując materię pozostałą po gąsienicy, formuje motyla. Po wyjściu z poczwarki motyl ma krótkie i zmięte skrzydła. Owad musi je wysuszyć i rozwinąć. Aby to osiągnąć, używa swego ciała do wpompowania do żyłek w skrzydłach płynu wypełniającego jego wnętrze. To jest trochę jak pompowanie balonika. Skrzydła się prostują i rozkładają. Ciało pokryte chityną, początkowo miękkie, schnie i twardnieje, zamieniając się w lekki i elastyczny zewnętrzny szkielet. Choć naukowcy dobrze poznali tajemnicę metamorfozy owadów, to nadal można ją uważać za cud Natury.