CUD
Pajęczyca Natalia mieszkała na strychu. Dla niej strych był wielkim światem, choć strychowy świat był zaledwie częścią innego, większego świata, a ten - częścią kolejnego ogromnego świata, ale ona o tym nie wiedziała. Bez tej wiedzy i tak miała dość spraw na głowie.
Strych zupełnie jej wystarczał. Zwłaszcza wiosną, kiedy wszystko trzeba było zaczynać od początku. Wiosną, jej mąż, Pan Jączek, zakładał nowe sieci, bo przecież rodzina musi coś jeść. Ona, Natalia, zajmowała się budzeniem śpiących motyli.
Motyle spały całą zimę w swoich poczwarkach. Budzenie ich było poważnym zadaniem. Mogły przecież zaspać, nawet przespać wiosnę, a wiadomo, bez motyli nie ma wiosny. A wiosna musi być.
Poczwarki wisiały to tu, to tam, przyczepione do belek biegnących pod dachem. Wyglądały jak maleńkie futerały na skrzypce, albo i wiolonczele!
- No! Koniec tego spania! – gruby i szorstki głos pajęczycy rozległ się pod dachem.
Ośmionoga Natalia szła od poczwarki do poczwarki i pukała w ich ścianki. Czasem używała patyczka i przejeżdżała nim z góry na dół, jak to czasem robią dzieci kijkiem po płocie.
- Trrry, trrry, trrry – niósł się po strychu terkotliwy odgłos pobudki. Niektóre poczwarki na taki dźwięk same się budziły, zanim patyczek pajęczycy poszurał po ich domku. Uchylały wieczko i wysuwały główkę, aby przyjrzeć się światu. Tyle mogło się zmienić! Po pierwsze, kiedy tu przyszły, była jesień. Po drugie, wtedy były gąsienicami.
- Gimnastyka! – zarządziła Natalia.
Stawała na stercie pudeł, sięgających prawie pod dach. Stąd była dobrze widoczna.
- Wysunąć łapki do przodu! Prostooowaać, prostooowaać! Teraz główka! Kręcimy główką, w prawo, w lewo, w prawo, w lewo.
Po chwili motyle opuszczały poczwarki. Nie można powiedzieć, aby były eleganckie. Skrzydła miały pomięte, jak poranne piżamy, nogi podkurczone, że żal było patrzeć.
- Do motyli toście niepodobne! – niezbyt uprzejmie witała je pajęczyca. - Stawać mi tu w rządku! Rozwijać się, rozwijać proszę! Teraz dmuchamy w skrzydła! Jak? Jak dzieci w balonik! A teraz szybkie trzepotanie! Nie bać się! Naprężać mięśnie! Wy macie latać, moi drodzy! Latać! To będzie wasza praca!
Motyle ćwiczyły, ile sił. Każdy chciał być tym pierwszym, który przedefiluje przed pozostałymi gładki, wyprężony, nowiutki, jak wycinanka spod palców artysty.
Motyle rozwijały przed pajęczycą kolory i wzory. Ten moment uwielbiała. W jej szarym życiu, zakurzonym, jak cały strych, to była najpiękniejsza chwila. Szkoda, że tak krótka – myślała smutno. A motyle, jak to motyle, trzask, prask, cześć dziewczyny, cześć chłopaki, miło było, żegnam panią i fruuu do światła, przez okienko, przez szparę i już ich nie było.
Pajęczyca Natalia siedziała na pudłach i żegnała wzrokiem oddalające się motyle. Westchnęła. I wtedy jej wzrok trafił na jeszcze jeden futeralik przyczepiony nieco z boku belki. Zatrzaśnięty był na głucho. Podeszła bliżej i nasłuchiwała. W środku była cisza i bezruch.
- A to śpioch i leń! – zawołała i zaczęła się rozglądać za swoim patyczkiem. Patyczka nie było w pobliżu. Wdrapała się więc na futeralik, raczej wiolonczeli niż skrzypiec, i wszystkimi ośmioma odnóżami zaczęła ze złością tupać.
- Wiosna już trwa! Pobudka! Spóźnisz się!
W środku coś zamamrotało: ciiicho, nie jestem gotooowy, chciałbym spać.
- Żadne spanie! Wychodź czym prędzej, albo cię stamtąd wyciągnę! – pajęczyca nie znosiła sprzeciwu.
- Nie wyjdę! I wcale nie śpię! – tym razem odpowiedź była zdecydowana i głośna.
- To wychodź! Na co czekasz?!
- Nie wyjdę!
- Wyjdziesz, ja ci to mówię – i znów zaczęła drapać w ścianki poczwarki.
- Przestań! Nie mogę słuchać tego drapania!
- To wyłaź!
- Nie!
Pan Jączek z kąta nad belką przyglądał się temu zdarzeniu z ciekawością. Zadumał się. „Oj, będzie z tego awantura” – pomyślał z obawą i podrapał się trzecim odnóżem w odwłok, potem w głowę, bo doszedł do wniosku, że tak chyba jest prawidłowo. Podreptał w stronę żony. Natalia stała groźnie podparta pod boki drugą parą odnóży, pierwszą parą wymachiwała. Pan Jączek zaniepokoił się, że za moment jego żona straci równowagę. Pająkom rzadko się to zdarza, ale nie zdenerwowanej Natalii.
- Kochanie – zaczął łagodnie - kochanie, a może jakoś zachęciłabyś tego biedaka zamiast go złościć? Normalnie motyle nie mają problemu z wyfrunięciem. Więc ten może czegoś się obawia?
Natalia popatrzyła na męża, jak na muchę w sieci, gotowa do skoku. W tym samym jednak momencie z poczwarki dobiegło szuranie i stękanie, po czym otworzyło się wieczko. Za wieczkiem pojawiła się okrągła główka z wielkimi oczami i bardzo zaspanymi czułkami.
- No, jesteś – gderliwie zauważyła Natalia. – Pospiesz się.
- Nie mogę wyjść. Jestem cały zmięty i mam pokrzywione odnóża. Nie wiem jak wyglądam i dokąd mam lecieć. Nie wiem, czy w ogóle umiem latać.
Pajęczyca już-już miała coś powiedzieć, ale uprzedził ją Pan Jączek:
- Natalio, kochanie. Gdzie są te zielone buciki?
- Jakie buciki? – odburknęła Natalia.
- Te, no wiesz, te które …, no … te piękne.
Pajęczyca popatrzyła na męża. Patrzyła, patrzyła, aż w końcu zrozumiała.
- Pójdę poszukać. Dawno ich nie widziałam. Gdzieś są. Chyba.
I zlazła na dół. Długo jej nie było. W tym czasie Pan Jączek słuchał motyla. Motyl opowiadał mu sen. Sen był dziwny, poplątany, i to on wprawił motyla w zły nastrój. Śniło mu się, że ma skrzydła bure jak błoto. A przecież nawet kiedy był gąsienicą, był śliczny, zielony w pomarańczowe kółeczka w czarnych obwódkach.
- Znalazłam - Natalia pojawiła się nagle. W przednich odnóżach trzymała parę zielonych, mieniących się tęczowo bucików z wysoką cholewką. Buciki miały zadarte, nieco spiczaste noski i mały obcasik. Cholewka zakończona była złotą lamówką, zawiązaną z tyłu w niewielką, zgrabną kokardkę.
- Możesz je przymierzyć – powiedziała pajęczyca i podała motylowi buciki.
Oczy na motylej główce zalśniły zachwytem.
- Naprawdę mogę?
- To są magiczne buty – dopowiedział Pan Jączek zanim jego żona powiedziałaby coś niestosownego.
- To znaczy, że co? – zapytał motyl.
- To znaczy, że kiedy je założysz, polecisz. Nawet jeśli nie wiesz, czy umiesz latać, to te buty pomogą ci. Wystarczy, abyś je założył. Co więcej, blask tych bucików położy się na skrzydłach. Będą lśniły kolorami tęczy. Zaufaj nam.
Motyl wysunął się z domku w kształcie wiolonczeli. Miał zmięte skrzydła, jak wszystkie motyle, które wychodzą z poczwarki. Kiedy zakładał zielone buciki, nawet nie zauważył, że skrzydła same mu się rozprostowały. Zatrzepotał nimi, uniósł się, spojrzał do tyłu i zobaczył je. Były jaskrawożółte, w czarne i niebieskie wzory. Na końcu miały podłużne, czarne wypustki, jakby ogonki, z żółtą obramówką. Nad ogonkami zobaczył rdzawe plamki, a dalej rząd niebieskich o nieregularnych kształtach, wszystkie obwiedzione czarnymi brzegami.
Był tak zachwycony sobą, że zaczął zataczać coraz szersze kręgi, coraz szersze, dotarł do szpary w dachu i wyfrunął.
- No tak – powiedziała Natalia – widać, zawsze musimy mieć w zapasie zielone buciki, na wypadek jakiegoś marudy.
I poszła do pracy. Do jej obowiązków doszło jeszcze uszycie pary zielonych bucików.