Ziemia schwytana w lodową niewolę. Niewrażliwa. Biało-biała. Albo biało-biało-biało-biała. W stronę gór szaro-biała, bliżej – bielsza, pod stopami bielutka. Tylko góry łamią dyscyplinę białości, wprowadzając własny kolor, wyostrzony, kamienny, daleki. Góry są dowodem w sprawie o domniemanie istnienia trzeciego wymiaru w tej krainie, gdzie śnieg pada poziomo. Wszystko, co żyło, zostało przyłapane na gorącym uczynku i ukarane bielą. Jedynie wicher, choć zabójczy, ma tutaj coś z życia. Z końcem października zapada ciemność, biel staje się granatowa, ale nadal biała, bo biały jest w głowie obserwatora. Kiedy kosmiczny festyn zorzy polarnej to jaskrawieje, to przygasa, wielobarwnie faluje, tańczy - ktoś powiedział „otwiera kielich światła” - ziemia milczy, odwrócona grzbietem. Ignoruje płynące złociste i tęczowe draperie zawzięta w swojej białości. Grzech obojętności polarną nocą zadośćuczyni krótkim latem. Okryje się wtedy tiulem kwiatów nie większych niż ptasie oko.
(2018)