Jawor, co mu list opad
Danusi tam
Danusi tam
Jawor, co mu list opad
Przy ulicy Praskiej stoi szary, zniszczony budynek. Jego smutnego wyglądu nie poprawia fakt, że mieści się tam kino Tęcza. Nawet to obiecujące słowo jest ponure, bo pociągnięte czarną farbą. Tych pięć liter musi cierpieć, myślę zawsze, gdy go mijam. Czyżby powaga miejsca, a mieści się tam urząd, a nawet dwa, nie pozwala na zmianę liter na jarmarcznie kolorowe, oczywiste, tęczowe znaki?
Raz w tygodniu spod kina Tęcza zabierałam Danusię i razem, gadając, zanim jeszcze zatrzasnęła drzwi auta, jechałyśmy do Willi Decjusza. Zwężone w uśmiechu oczy pierwsze wchodziły do auta, potem burza czarnych włosów, na koniec cała zgrabna sylwetka w radośnie kolorowym swetrze i z gustownie dobraną, ruchliwą od barw, apaszką. Pięć ciemnych liter tkwiących na murze musiało patrzeć z zazdrością.
Dzień, dwa przed spotkaniem upewniałyśmy się nawzajem, czy stała godzina w stałym miejscu – oczywiście ze stałych powodów – jest jak zawsze.
Sms od Danki: 9.40? Pod Tęczą?
Tak – odpowiadam szybko.
Byłoby ze cztery lata takich esemesów, gdyby nie wspólnota niechęci do powtarzania się.
17. września, wtorek, sms od Danusi:
– Hej, Laura i Filon? 9.40?
– Pod jaworem – odpowiadam.
wtorek, 24. września:
– Jutro pod jaworem?
W odpowiedzi posyłam uśmiechniętą buźkę emotikonka.
29.września:
– 9.40 jawor?
– Jawor
Październik:
– Jawor azali?
– … coraz mniej zielony – potwierdzam
20. października:
– Jaworowi ludzie? 9.40?
Posyłam emotikonka z uśmiechem.
27. października:
– Hej. Za borem coś zakładzie jutro?
– Co? Zakładzie? – dziwię się.
Po sekundzie przychodzi poprawka: zaklaszcze?
Odpowiadam: pod jaworem panna próżno czekała, bo rycerka konia nie miała. Autobusem 252 jechała.
Przychodzi odpowiedź: o!
Odpisuję: O, dana, dana!
Odpowiedź: ten sms sam się napisał, to o! Jestem w szoku w związku z smsem moim. Do zobaczenia jutro, całuski od ojca i matki. I dalej: a to nie był rycerz pod jaworem! Filozofii miły. Poprawka przychodzi za sekundę: Filon miły. Wyrzucę tę komórkę!
Odpowiadam: Zaraz umrę ze śmiechu, mój telefon poprawił Filonka na Golonka. Pora umierać.
Dzisiaj ta końcówka mnie poraża.
I jeszcze ten ojciec i matka. Kiedyś powiedziałam Danusi, że bez niej nie byłoby mojego pisania. Jesteś mi jak ojciec i matka, kwitowałam. I tak zostało. Kiedy chciała mnie do czegoś przekonać, mówiła: "W końcu jestem matką. I ojcem" – dorzucała groźnie.
Ostatni listopad
– J.j? Jutro jawor?
A ja: Jawor, co mu list opad.
Jawor, co mu list opad, zastygł w mojej komórce.
PS. Szanowny Urzędzie. Zwracam się z uprzejmą prośbą o odnowienie liter w nazwie kina. Te ciemne są jak gwałt na pojęciu. Coś, co z natury jest kolorowe, nie może być czarne. Wiem, co mówię.
Z poważaniem.
(21.01.2021)
Teraz w przeszłości
Zapach, szczekanie psa, szczególne światło, a także czyjaś opowieść bywają jak wędki, które zarzucone w zmienny nurt naszej pamięci, wydobywają z niego zdarzenia, o których, zdawało się, zapomnieliśmy. Okrzyki albo westchnienia: „ach, pamiętam, tak samo szumiało wtedy, gdy…”, „brzęk przypomniał mi, jak kiedyś, nie pamiętam dobrze, jak to było, ale…”, „patrz, to zupełnie, jak wtedy, kiedy ty…”. Budzenie wspomnień. Taki był temat, który przyniosła nam Danusia na ostatnie zajęcia „Piszmy więc”.
Zastanawialiśmy się kiedy rodzi się wspomnienie, co je budzi, jaki obraz powstaje w głowie, jak o tym opowiadamy.Temat podobał nam się. Jak zawsze, napisaliśmy szybkie, dziesięciozdaniowe teksty. Jak zawsze burza mózgu, dwadzieścia minut na wszystko: wymyślić, zapisać, jako tako zredagować. Sto procent koncentracji. To było coś, po czym chciało się więcej. Wiele zadań, które Danusia dla nas wymyślała, nie było tylko ćwiczeniem stylistycznym. Ich wartością dodaną były emocje, które w nas powstawały. Na koniec „zadanie domowe”: Przebłyski pamięci. Tytuł, który zabraliśmy do domu, by rozwinąć go w literacką krótką formę.
Tego zadania do tej pory nie mieliśmy okazji sobie nawzajem przeczytać. Znów rozproszyła nas pandemia, zamknęła w domach. Ale przecież pandemia się kiedyś skończy i my te przebłyski sobie przeczytamy, myślałam.
Nie przeczytamy.
„Nie ma mnie” naznacza miejsce, w którym Danusia zwykle przed nami stała.
Danusia radziła nam, że czasem można pisać o przeszłości w czasie teraźniejszym, a służy do tego czas praesens historicum; można go użyć, gdy narrator pragnie podkreślić związek emocjonalny z pewnym momentem w przeszłości poprzez zogniskowanie w nim uwagi czytelnika. Taki „czas przeszły emocjonalny”, pomyślałam.
Rezerwuję go dla ciebie, Danusiu. W tym mrocznym czasie przeszłym, który nas dopadł, będziesz trwale zakotwiczona jasnym punktem czasu teraźniejszego.
Zaczęłabym po prostu: „Weszłam do Sali Błękitnej. Wszyscy już zgromadzili się wokół stołu, Danusia stała u jego szczytu. Widzę czarną burzę włosów, świetne okulary, a zza nich badawcze, lecz życzliwe spojrzenie. Słyszę jej żywiołowy śmiech, błyskotliwy komentarz. Siadam i słucham.
Zawsze była dobrze przygotowana.
(13. grudnia 2020.)