Patrzę na śpiącego mistrza. Zasnął w pół ruchu, ni to leżąc, ni siedząc. Pędzel wypadł mu z ręki. Mistrz. To tylko słowo, które jak ja sam, mija się z prawdą. Dałeś mi oczy i kazałeś patrzeć. Bo wzrok to ty umiesz namalować. Więc patrzę. Patrzę na ciebie od chwili, gdy czarnymi punktami zaznaczyłeś źrenice. Chciałbym ci też coś powiedzieć. Ja - jestem nieprawdziwy, ty - o mój Boże – prawdziwy aż do bólu! Choć miałem być tobą, nie zdobyłeś się na to. W istotnych szczegółach skłamałeś. Nie, nie skłamałeś! Zełgałeś, prostacko nałgałeś na tym płótnie. Wiem, namalować alkoholowy oddech albo zdradę nie jest prosto, nie wymagam tego od ciebie. Wiesz, co mnie najbardziej boli? Nie proste porównania. Boli mnie, że kiedy ciebie już nie będzie, a długo chyba nie pożyjesz, ja będę stał na tej sztaludze, będą przychodzić ludzie i patrząc na mnie, będą wymyślać niestworzone rzeczy na twój temat, a co jedna - to lepsza, ale żadna prawdziwa. Tak, włożyłeś wiele umiejętności, by pozostawić światu taką cacaną fałszywkę. Sen masz niespokojny. Leżysz niewygodnie. Wątpię, by dręczyło cię sumienie. Otwierasz oczy. Przestań wbijać we mnie wzrok, już nie ma miejsca na kolejne kłamstwo.
Wstajesz.
Wkładasz ręce do kieszeni. Szukasz procha?
Idziesz w moją stronę.
Teraz widzę dokładnie, masz nóż!
Wbijasz mi go. Z każdym następnym ciosem coraz mocniej. Ciągniesz ostrzem w dół i w górę.
Dziękuję ci.
(2017)