Nie moje puzzle
Jestem tu prawie codziennie. Kakofonia klaksonów, tramwajowych dzwonków i warkotu ruszających samochodów wisi nad szerokim chodnikiem, którym chodzę. Dwa przeciwbieżne strumienie ludzi wlewają się w siebie, mieszają, rozcieńczają gdzieś za moimi plecami, wciekają do supermarketu, giną za rogiem. Tutaj widuję tę kobietę. Nie, nie handluje pod sklepem. Wchodzi do niego, by zrobić zakupy. Zwyczajnie. Dlaczego zwracam na nią uwagę? Bo jest znajoma i obca jednocześnie. Los na ślepo wcisnął mi w garść kilka kawałków z nie moich puzzli. Znam tylko to, co trzymam w dłoni. Ale wiem, że puzzle należą do tej kobiety. Nie, ona mnie nie zna, ja dla niej nie istnieję. Ona nie może mnie nawet wymyślić.
Więc po kolei. Ach, była kolej … ale to zdarzyło się później.
Zacznę inaczej: ta kobieta jest siostrą byłego męża mojej … zresztą nieważne, kim była. Wieki temu spotkałam ją na jakimś balu karnawałowym. Była w grupie balowiczów, którzy, przynajmniej kilkoro z nich, byli moimi dawnymi znajomymi, a ona stała się ich dalekim odbiciem, odbiciem moich dawnych przyjaźni. Kobieta, którą widuję pod sklepem, to ona. Po jakiego diabła mój mózg tak wytrwale pamięta jej twarz?
Potem zdarzyło się coś, co samo w sobie dziwne nie jest. Chodziłam na kurs włoskiego. Zajęcia prowadził oczywiście bardzo włoski Włoch. Uczył mnie ze dwa semestry. Kilka lat później, do przedszkola, właśnie do tego, do którego chodziły moje dzieci – jakby w milionowym mieście nie było innych przedszkoli – przyszedł ten Włoch z córeczką. Córeczka miała na imię Berenika i miała ciemne oczy ojca. Włoch oczywiście nie mógł mnie pamiętać, ale ja jego – jak najbardziej. Pewnego razu Berenikę przyprowadziła do przedszkola jej mama. Ach, więc są małżeństwem, pomyślałam, widząc, tak właśnie, widząc tę obcą, choć znaną mi kobietę, przenoszącą echo moich dawnych przyjaźni. Patrzyłam na nią bez oczekiwań, ale z ciekawością. Dla niej byłam przezroczysta, jak powietrze, ona dla mnie - nie aż tak. Moje „dzień dobry” do niej brzmiało inaczej niż jej „dzień dobry” do mnie. Kurteczka jej dziecka była mi bardziej znajoma niż kurteczka jakiegoś Jasia, czy Karolinki. Ale nic z tego nie wynikało, poza dziwnym poczuciem, że ja ją podglądam.
Co dalej? Nic. Płynął czas.
Aż tu pewnej zimy jechałam kolejką linową na Kasprowy Wierch. Piękna pogoda, marcowe słońce, białe góry. Tylko patrzeć i milczeć. Wchodzę do wagonika i widzę przed sobą Berenikę. Nie ma kurteczki w kotki, ani butków na rzepy. Ma szesnaście, może siedemnaście lat. Podobna do ojca – pomyślałam. Była sama. Berenika za nic miała widoki za oknem, a może cierpiała na lęk wysokości, bo siadła na podłodze, otworzyła książkę i zaczęła czytać, a książka była po włosku. Na szczycie zobaczyłam ją znów, kiedy wracałam ze spaceru. Wciśnięta w jakieś zawietrzne miejsce, ciągle czytała.
Obraz zaśnieżonych szczytów i skulonej Bereniki z książką na dnie wagonika zostanie mi w pamięci chyba do końca życia. Dlaczego aż tak? Bo utrwaliła go śmierć. Berenika zginęła w katastrofie kolejowej kilka lat temu. Ofiar było kilkanaście. To nie tak dużo, jak na scenę rozpisaną na jeden tor i dwa pędzące ku sobie pociągi.
Koniec? Prawie.
Pewnego dnia stoję autem w korku. Wszystko się wlecze. Z braku możliwości wykonania czegoś innego włączam radio. Trwa w nim spokojna i intymna rozmowa o przepracowywaniu śmierci dziecka. Po kilku minutach orientuję się, że to mówi mama Bereniki. Za cichym głosem stanęła twarz. Dlaczego tę twarz kiedyś zapamiętałam? I dla czego ta twarz się ciągle upomina? Może dla tego irracjonalnego, nie własnego bólu, którego doświadczyłam, kiedy znalazłam Berenikę na liście ofiar katastrofy? Może mój ból urojony pomniejszył pulę bólu rzeczywistego? Może jest nas więcej zaciskających w garści kawałki nie swoich puzzli?
Jestem tu prawie codziennie. Kakofonia klaksonów, tramwajowych dzwonków i warkotu ruszających samochodów wisi nad szerokim chodnikiem, którym idę. Dwa przeciwbieżne strumienie ludzi wlewają się w siebie, mieszają, rozcieńczają gdzieś za moimi plecami, giną za rogiem, część wcieka do supermarketu.
Mamy Bereniki dawno nie widziałam.