MIGRENA
Migrena. Brzmi jak imię wyniosłej kobiety. Ale jej drugie imię – hemikrania – odsłania naturę harpii. Migrena jest harpią. Jej moc tkwi w szponach i wrednym charakterze.
Zaledwie ból migrenowy – ktoś mógłby powiedzieć – bo nie zabija. Arystokrata wśród innych boleści. Ale to ból złośliwy. Udaje, że go nie ma, po czym spada, jak śnieg z dachu, kiedy wchodzisz do domu. Drań wybiera momenty zawsze wyjątkowe: wyjście do teatru, uroczystą kolację, podróż. Czasem niezapowiedziany wpada w środku tygodnia na kilka dni, instaluje się w kalendarzu i odwołuje spotkania. Gasi światło, odbiera ciepło, wtrąca w ciszę, jakby chciał pogrzebać cię żywcem. Dewastuje dzień, dziurawi noc, gwałci relacje. Otacza murem. Zajmuje połowę twarzy i kręci piruety pomiędzy okiem a szczęką, szydząc: masz przecież drugą połowę siebie, po tamtej stronie nosa, podzieliłem się tobą z tobą! Ciału każe zwinąć się w kłębek, schować w czarną dziurę i czekać. Rzuca się na mowę i myślenie, wykręca sensy. Ośmiesza, gdy ofiara drżącymi rękami otwiera kolejne opakowania z nadzieją w środku. Tabletki, proszki, kąpiele, masaże, naciskanie, nakłuwanie, muzyka, gimnastyka – cały arsenał środków, które co najwyżej wypłaszają tę harpię na nieodległy punkt obserwacyjny, ale nigdy nie ukręcają jej pięknej główki .
Nagle – przechodzi, tak jak nagle się pojawia. Umęczona ofiara nawet nie zauważa tego momentu, bo tkwi w krajobrazie po tsunami. Wszystko trzeba uporządkować, przywrócić na miejsce, zacząć jeszcze raz. Do następnego ataku.