Słowik i słonik
Pewien słowik słownik pod skrzydłem nosił nocą.
Słownik nosił też słonik, lecz nie wiadomo po co.
Duży słonik miał tomik, taką małą książeczkę.
Mały słowik tom gruby musiał wiązać wstążeczką.
Słowa z jego słownika, a było tam ciasno,
Lubiły czasem zmykać, gdy po pracy zasnął.
Kiedy nocą słowik na głos słownik czytał,
Wszyscy go słuchali. Nikt o sens nie pytał.
Czytał jak leciało w słowiczym słowniku,
Czym robił wrażenie na młodym słoniku.
Słonik treli słowiczych słuchał zachwycony.
Chwytał słowa słowika, wkładał między strony.
Łapał je w powietrzu trąbą swoją giętką.
Musiał skupić uwagę, bo płynęły prędko.
Tomik u słonika zmienił się w tomisko,
gdy ostatnią nocą usiadł całkiem blisko.
Najmniejszego słówka z treli nie pominął.
Wszystkie do słownika giętką trąbą zwinął.
Gdy przyszedł poranek, słonik jak natchniony
Przeczytać po swojemu chciał słownika strony.
Mając w uszach nocne czytanki słowika
Dmuchnął pierwszą stronę swojego słownika.
Zdumiał się ogromnie, że ptaki się zerwały,
Że z drzew dookoła liście pospadały.
Na dodatek zdmuchnął słowa ze słownika,
A te migiem pomknęły do tomu słowika.
Rząd słów do słownika gładko się potoczył,
Gdy słowik spał głęboko po pracy, po nocy.
Słownik leżał sobie bez wstążki, otwarty.
Słowa cicho płynęły na słownika karty.
Które szybsze te pierwsze na kartki spadały
I kolejność w słowniku całkiem pomieszały.
Nocą słowik na koncert udał się w zarośla,
Skąd znów popłynęła piosenka donośna.
Słowik śpiewał, jak wczoraj, ze słownika słowa
Nie bacząc, że powstaje pioseneczka nowa.
Słonik zwinął trąbę, rozmarzony słuchał
Z uśmiechem tajemniczym od ucha do ucha.