Kiedy wkraczam na łąkę, mam ochotę zjeść te wszystkie ciepłe zioła, soczyste trawy, barwne płatki kwiatów. Wszystko, co tam jest, pachnie mi razem i osobno. Myślę, jak cudownie byłoby być krową z szerokimi, wilgotnymi nozdrzami i móc całą ich głębokością wdychać aromat łąki. Jęzorem czesać szorstkie listki i łodygi. Rozprowadzać po podniebieniu nektary. Wszystkie źdźbła doprawiać zapachem nagrzanej słońcem macierzanki. Jadłabym zielenie traw i szarości mięty. Czerwonawość bodziszków przekładałabym radosną żółtością jaskrów. Koniczynę, te purpurowe i kremowe główki pełne słodyczy, rozsyłające dookoła delikatną woń nie do pomylenia z niczym innym, pochłaniałabym na deser. Nie pogardziłabym ziemistym smakiem babki, a złociste, eteryczne, lecz gorzkawe dziurawce pożarłabym na końcu, okraszone cytrynowym geranium. Na skraju lasu wdychałabym grzybny opar unoszący się nad zbutwiałymi, rudymi liśćmi buków. Zanurzałabym pysk w wilgotnym, ciemnozielonym mchu i spijałabym błotnisty roztwór ziemi. Ach, krową być!
(2017)